Jest kilka grup zainteresowanych. Najlepsze doświadczenia mamy z pracownikami biur podróży, którzy po zdobyciu doświadczenia chcą otworzyć i prowadzić własne biuro. Sprawdzają się też menedżerowie, którzy przychodzą do turystyki z korporacji z umiejętnościami zarządczymi i pojęciem o marketingu. Mają pojęcie, jak się powinno prowadzić biznes, mają też świadomość, że wciąż warto się szkolić i umieją rozmawiać z ludźmi.
Kolejna grupa kandydatów to ci, którzy utożsamiają prowadzenie biura podróży z samym podróżowaniem: Chcę mieć biuro, bo chcę podróżować. Mówiąc delikatnie nie zawsze się to sprawdza.
Kiedy rozmawialiśmy w grudniu, mówił pan, że w tym roku waszą troską będzie zwiększenie przychodów na jedno biuro – z niecałego miliona do miliona dwustu tysięcy.
Czytaj: „My Travel: Mamy największą sieć agentów”.
Mamy duże grono biur, które znacznie przekroczyły próg rentowności i zarabiają bardzo dobrze. Ale są też słabsze ekonomicznie, początkujące biura – proszę pamiętać, że wciąż otwieramy nowe – które zaniżają tę średnią.
Jeśli widzimy, że jakiemuś franczyzobiorcy idzie gorzej, staramy się mu pomóc. Szukamy lepiej położonego lokalu lub wzmacniamy promocję danego miejsca. Łatwo nie odpuszczamy, nawet jeśli rezygnuje człowiek, to staramy się zatrzymać miejsce i wprowadzić do niego nowego właściciela. Czasem dopiero za trzecim razem się udaje, ale to pokazuje, że warto walczyć, i jak wiele zależy od czynnika ludzkiego.
W komunikacie o zakupie przez Wakacje.pl My Travel strony podały, że ostateczna cena przejęcia będzie zależała od tegorocznego wyniku budowanej przez pana sieci. Widełki wynosiły od 10 do 19 milionów złotych. Jaką ostatecznie cenę osiągnie My Travel – bliższą niższej czy wyższej granicy?
Nie chciałbym ujawniać szczegółów dotyczących naszych wyników finansowych, przed nami zresztą jeszcze cały kwartał tego roku sprzedaży. Mogę tylko powiedzieć, że dołożymy wszelkich starań, by udowodnić Wakacjom.pl, że transakcja była dobrym ruchem, a prognozy biznesowe, jakie mu towarzyszyły, były trafne.