Filip Frydrykiewicz: Mam wrażenie, że strach, że zarazimy się koronawirusem i umrzemy rządzi decyzjami klientów biur podróży.
Sławomir Szulc: Widać zaniepokojenie na rynku, klienci chcą rezygnować nawet z wyjazdów letnich i to do krajów i regionów, w których nie notuje się występowania koronawirusa. Oczywiście ich dobro jest dla nas najważniejsze, przecież jeśli nie teraz, to kiedy indziej będą chcieli z nami wyjechać. Dlatego nie bagatelizujemy problemu i ich obaw, ale pod warunkiem, że dotyczą one ściśle miejsc, w których realnie byliby narażeni na nieprzyjemności związane z występowaniem koronawirusa. Jeśli włoska miejscowość X jest odizolowana z tego powodu, to nie będziemy tam, ani w najbliższą okolicę wysyłać klientów. Ale jeżeli ktoś chce anulować letni wyjazd na Sycylię, która nie jest małą wyspą, z tego powodu, że odnotowano tam zachorowanie, to nie możemy się na to zgodzić.
Trzeba przykładać właściwą miarę do sytuacji. Naszym zdaniem media nadmiernie nagłaśniają problem, czym podbijają nastrój niepewności. Wystarczy powiedzieć, że w wyniku powikłań na zwykłą grypę umiera dużo więcej ludzi i się tym na co dzień nie ekscytujemy. Powiem więcej, czy ktoś nie pojedzie do Krakowa z powodu panującego tam smogu? Albo do Afryki, bo tam jest większe ryzyko zachorowania na AIDS? Czy jadąc do Grecji zastanawiamy się, że możemy zachorować na płuca, bo tam się pali dużo papierosów? Nie mówiąc już o tym, że wychodząc na ulicę w Polsce możemy ulec wypadkowi komunikacyjnemu, których zdarza się więcej niż zachorowań na spowodowaną koronawirusem chorobę Covid-19.
Zresztą różne nacje różnie reagują na koronowirusa. Na przykład stacje narciarskie we włoskich Alpach pracują i jeżdżą tam turyści z różnych krajów. Tymczasem wielu Polaków odwołało wypoczynek na nartach. Polacy przestraszyli się koronawirusa, bo to coś nowego, ale nie można panikować, nie można dać się przestraszyć.
Klienci zgłaszają się, żeby anulować wykupione już wyjazdy.