Przed inauguracyjnym rejsem z Warszawy do Tokio, 13 stycznia, w środę, wiadomo było, że samoloty na pierwszy, najtrudniejszy kwartał 2016 są wypełnione w ponad 70 procentach. Wynik przyzwoity, ale daleki od ideału. Po reklamie, jaką zrobili polskiemu przewoźnikowi japońscy dziennikarze, którzy dopiero za kilka tygodni przylecą do Warszawy, gwałtownie wzrósł popyt na bezpośrednie rejsy. W dreamlinerze, który przyleciał z Tokio do Warszawy w ostatnią sobotę wolnych było tylko 16 z 252 miejsc.
— Kiedy pokazaliśmy czym i jak latamy do Tokio, rezerwacje wystrzeliły. Rezerwacje na pierwszy kwartał pokazują, że ten kierunek wyjątkowo szybko zaczął zarabiać - mówi „Rzeczpospolitej" p.o. prezes LOT-u Marcin Celejewski.
Jego zdaniem po stracie jaką LOT miał w 2015 roku - informację o tym podał w Sejmie wiceminister skarbu Filip Grzegorzewski, chodzi o około 25 mln złotych straty operacyjnej i minus 250 mln złotych netto) - najtrudniejsze będą lata 2017 - 2018. — Musimy bowiem zainwestować w nową flotę i nowe kierunki — mówi Celejewski.
— Straty w restrukturyzującej się linii nie są niczym nadzwyczajnym — przypomina Kurt Hofmann, austriacki analityk rynku lotniczego. - Austrian Airlines na minusie była przez osiem lat, a przecież większość z tego czasu jej właścicielem była już potężna Lufthansa.
Arnold Richter z niemieckiej agencji turystycznej Ferneisen z Duesseldorfu poleciał do Tokio w klasie ekonomicznej premium, za bilet zapłacił 1,1 tysiąca euro. Uważa, że LOT zrobił ogromny postęp. — Serwis na pokładzie, atmosfera i komfort podróży są lepsze, niż w Lufthansie — uważa.