Szwajcarzy naprawiając Swissair startowali ze znacznie gorszej pozycji, bo linia ta była bankrutem, nawet przestała latać, zostawiając pasażerów na lotniskach. Odbudowę biznesu rozpoczęto przenosząc jej majątek do tańszego Crossaira.
W przypadku Austrian Airlines, które tak jak LOT traciły pieniądze i były na skraju bankructwa, nowy właściciel, Lufthansa, próbował ciąć koszty, ale to nie wystarczyło. Wtedy, rok temu, zdecydował się na rozwiązanie drastyczne, ale skuteczne - przeniesienie 80 samolotów i 2,1 tysiąca pracowników do niskokosztowego Tyroleana. Przy tym Lufthansa zapowiedziała, że w naprawie tego biznesu muszą uczestniczyć wszyscy udziałowcy, w tym państwo oraz wierzyciele. Każde dodatkowe pieniądze były wydawane na unowocześnienie floty.
Naprawa Austriana trwała rok. Teraz linia wychodzi ze strat i zaczyna się rozwijać. – Większość linii europejskich wymaga błyskawicznych i często radykalnych decyzji – mówi „Rzeczpospolitej" Jaan Albrecht, prezes Austrian Airlines. - Każdy dzień straty we wprowadzaniu zmian zmniejsza szansę na wyjście z kryzysu. Taką strategię przyjęliśmy w Austrian Airlines. Nie ukrywam, że było mi łatwiej, bo jestem człowiekiem z zewnątrz. Łatwiej mi było ocenić, co jest nie tak w tej linii i co można zmienić najszybciej.
Jak wyjaśnia, musiało dojść do diametralnych zmian w strukturze kosztów i znalezienia nisz, w których Austrian był dobry. – W ciągu roku renegocjowaliśmy 60 kontraktów ze wszystkimi partnerami. Uprościliśmy strukturę floty. Personel pokładowy i naziemny zaakceptowali oszczędności i zwiększyli wydajność. Skasowaliśmy trasy, które nie były dochodowe. Każdy z nas wiedział, że bez tego Austriana by nie było. Niestety, pracę musiało stracić ponad 500 osób, czyli co piąty pracownik Austriana – mówi Albrecht.
I dodaje: – Jeśli ktoś mówi, że działalność upadłej linii natychmiast zostanie przejęta przez innych przewoźników, to nie zna się na lotnictwie. Muszą o tym wiedzieć zwłaszcza lotniska, które powinny zrozumieć, że nie zarobią, jeśli linie nie przywiozą im pasażerów. Żadna linia się nie rozwinie, jeśli centrum przesiadkowe nie weźmie części pracy na siebie. Rozumiem przez to wszystkich – władze, lotnisko, kontrolerów lotów, dostarczycieli infrastruktury.