Coraz więcej miejsc na świecie szuka rozwiązań, które pomogłyby im skuteczniej zarządzać rosnącym napływem turystów - chodzi przede wszystkim o pasażerów statków wycieczkowych, którzy niewiele wnoszą do lokalnej gospodarki, bo nic nie kupują, ale znacząco obciążają infrastrukturę.
Taki problem ma między innymi grecki Santoryn. Dochodzi nawet do sytuacji, kiedy wysypujący się ze statków ludzie nie mieszczą się na wąskich uliczkach Firy, stolicy wyspy. Pod koniec lipca radny Santorynu Panos Kavallaris zaapelował na Facebooku do mieszkańców, by nie wychodzili z domów, żeby zrobić miejsce dla 17 tysięcy pasażerów wycieczkowców, którzy tego dnia mieli zejść na ląd.
Tymczasem Santoryn, jak wyliczyli badacze z Uniwersytetu Egejskiego, może przyjąć w sposób zrównoważony maksymalnie 8 tysięcy turystów dziennie i to pod warunkiem, że nie jednocześnie.
Burmistrz Santorynu Nikos Zorzos powiedział portalowi greekreporter.com, że tego lata przewidywał 63 „dni szczytowych”, z ruchem turystycznym przekraczającym możliwości wyspy, jednak dzięki „ciągłej komunikacji z operatorami rejsów udało się zmniejszyć tę liczbę o połowę”.
Grecki rząd debatował niedawno nad sytuacją Santorynu i w ramach walki z nadmierną turystyką zaproponował zwiększenie opłaty za zejście na ląd do co najmniej 10 euro, a także ograniczenie liczby wycieczkowców, które mogą cumować w portach popularnych wysp.