Największy europejski przewoźnik niskokosztowy był krytykowany za wymuszanie najróżniejszych opłat i stosowanie kar (przykładowo: 60 euro za brak wydrukowanej karty pokładowej) oraz skomplikowaną stronę internetową, po której trudno się poruszać, aby nie popełnić błędu. Brytyjczycy w ankiecie przeprowadzonej kilka dni temu wręcz uznali Ryanaira za firmę o najgorszej opinii w ich kraju.

Na walnym zgromadzeniu 20 września prezes Ryanaira Michael O'Leary zamierza zaprezentować nie tylko ułatwienia w zakupie biletów i inne bardziej przyjazne metody kontaktowania się z klientami, ale i plany współpracy z agentami, u których będą mogli kupować bilety ci, którzy np. nie mają w domu komputerów. O'Leary zamierza również ogłosić plany wydłużenia tras poza Europę oraz nawiązanie współpracy z przewoźnikami, którzy transportowaliby jego pasażerów na trasach długodystansowych.

Podczas konferencji linii niskokosztowych w Dublinie szef Ryanaira przyznał, że jego strona internetowa jest znacznie gorzej zaprojektowana niż należąca do największego konkurenta – EasyJeta. – Nie ma powodu, by u nas było trudniej kupić bilet – przyznał. Chce skorzystać z doświadczeń rywala i sprzedawać bilety również przez agentów, bo EasyJet w ten sposób dotarł do klientów korporacyjnych i więcej na tym zarabia.

Irlandczycy zamierzają również rozpocząć współpracę z przewoźnikami długodystansowymi, których rozwoziłby do mniejszych miejscowości w swojej siatce połączeń. Ale znów w typowy dla siebie sposób O'Leary dodał, że w żadnym wypadku nie zamierza dowozić pasażerów liniom, z którymi będzie współpracował. Dotychczas Ryanair zniechęcał swoich pasażerów, aby przesiadali się nawet na jego własne rejsy. Teraz w poszukiwaniu dodatkowych zysków (O'Leary przyznał, że tegoroczny zysk będzie niższy od prognozowanego) rezygnuje z tej zasady.