Często agenci oczekują od touroperatora daleko idącego wsparcia, mają wobec niego roszczenia, ale sami – zastrzegam, że to nie dotyczy wszystkich, nie chcę tego uogólniać zbyt mocno – nie chcą dawać od siebie. Uważają, że mogą pracować jak w poprzednich latach. Tymczasem czasy się zmieniają i my się musimy zmieniać, ale nie wszyscy to zauważyli, a do tego stanęli przed egzaminem, jakim był ten trudny okres.
Czy można powiedzieć, że turystyka ma za sobą problemy i teraz wraca na ścieżkę wzrostu?
Tak nie możemy powiedzieć, chyba, że brak straty odnotujemy jako wzrost, licząc rok do roku. Będziemy się cieszyć, jeśli uda nam się choć częściowo zasypać ten lej strat z roku 2020.
Ktoś spoza branży turystycznej, kto patrzy z zewnątrz i widzi ludzi na lotniskach i w samolotach, może wyciągnąć mylny wniosek. Niedawno prowadziliśmy przed sądem negocjacje z galeriami handlowymi na temat obniżenia czynszów i właśnie usłyszeliśmy od ich prawników, że jak my w ogóle możemy występować o niższe czynsze, skoro w lipcu i sierpniu nie można się było do nas dodzwonić, a w naszych salonach stały kolejki. Widać, że nie rozumieją, że nawet najlepsze dwa miesiące nie decydują o naszym wyniku w całym roku.
Przed sezonem przewidywał pan, że lato przyniesie odtworzenie biznesu na poziomie 60 procent roku 2019.
Dzisiaj już wiem, że ten poziom uda nam się osiągnąć w obrotach, ale w liczbie klientów to będzie 52 procent.
Co do ostatecznego wyniku finansowego, to musimy zaczekać z oceną do marca przyszłego roku, bo w tym roku będzie wyjątkowo dużo czynników do policzenia – na przykład przesuwane zaliczki z roku 2019 u hotelarzy (jedni się otworzyli, inni nie) i aneksowane umowy z liniami lotniczymi.
W świetle tego co pan mówi, widać, że branża turystyczna powinna nadal być wspierana przez państwo.
Jeśli mówimy o spadku liczby klientów o pięćdziesiąt procent, a obrotów o czterdzieści, to niewątpliwie tak. Myślę tu nie tylko o Itace, ale i o całej branży.