– To jedna strona medalu – mówi prezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej Adam Łącki, cytowany w komunikacie. – Branża jeszcze przed pandemią borykała się z wieloma problemami, takimi jak rosnące koszty zatrudnienia, trudności w pozyskiwaniu i utrzymaniu wykwalifikowanych pracowników, coraz wyższe koszty najmu lokali lub brak lokali w dobrych miejscach, skłonność klientów do testowania coraz to nowych, wyrastających jak grzyby po deszczu restauracji i hoteli. Działalności nie ułatwiała też ogromna konkurencja i rosnąca popularność serwisów do zamawiania jedzenia do domu. Nie mogąc udźwignąć zobowiązań wobec kontrahentów, przedsiębiorcy prowadzący lokale gastronomiczne i hotele zaczynali tracić płynność finansową, a w końcu trafiali do naszej bazy – tłumaczy.
Intensywnie rozwijająca się branża wpadała w coraz większe długi. W 2016 roku miała do oddania kontrahentom 150,6 miliona złotych, a więc do dziś jej dług wzrósł aż o połowę, do 242 milionów złotych. Niemal podwoiło się też grono dłużników – cztery lata temu było ich 6,8 tysiąca, a dziś jest 10,7 tysiąca.
Obecnie największe zaległości, bo 103,5 miliona złotych, branża HoReCa ma wobec instytucji finansowych – banków, firm leasingowych i ubezpieczycieli. 70,3 miliona jest winna firmom zarządzającym wierzytelnościami – funduszom sekurytyzacyjnym i firmom windykacyjnym. 12,2 miliona powinna oddać podmiotom z branży spożywczej, a 1,1 miliona innym restauratorom i firmom cateringowym. 11,8 miliona to zaległości za czynsz, prąd, wodę czy wywóz śmieci, a 10,1 miliona – za telefon, internet i telewizję.
ZOBACZ TAKŻE: Hotelarze powołali fundację wspierającą lekarzy
Najwięcej, bo 50,9 miliona złotych, winni są kontrahentom hotelarze i restauratorzy z województwa mazowieckiego. Drugie jest województwo śląskie z kwotą 32,9 miliona złotych, a trzecie dolnośląskie – 24,4 miliona złotych. Najmniej zadłużona jest branża HoReCa z Opolskiego – 3,2 miliona złotych i Świętokrzyskiego – 3,9 miliona.
– W obecnej sytuacji problemy finansowe branży pogłębią się – mówi Adam Łącki. – Dobrze jednak, że w czasie pandemii nie czeka ona biernie, lecz ratuje się różnymi rozwiązaniami. Restauracje, bary i hotele, nie mogąc prowadzić działalności stacjonarnie, przestawiły się na dowóz posiłków i zaoferowały catering wielkanocny. Podobnie zrobiły firmy, które dotąd koncentrowały się na cateringu dla szkół i przedszkoli czy na imprezach masowych. Ta elastyczność przedsiębiorców jest naprawdę godna podziwu – zauważa.