W egipskim referendum nie było wymaganego progu frekwencji, a to oznacza, że niezależnie od tego, ile osób zagłosowało, konstytucja uzyskała wymagane poparcie. Zdaniem komentatorów mała frekwencja była spowodowana przede wszystkim apelami zdelegalizowanego w zeszłym roku Bractwa Muzułmańskiego o bojkot referendum.
Dokument wzbudza jednak ogromne kontrowersje. Jego przeciwnicy twierdzą, że wprowadza wojskową dyktaturę w kraju, podobną do tej z czasów Hosniego Mubaraka. Nowa ustawa zasadnicza zwiększa autonomię sił zbrojnych, których wpływ na życie polityczne Egiptu jest już obecnie przemożny. Największe kontrowersje wzbudza zapis pozwalający armii na sądzenie cywilów "w przypadku bezpośredniego ataku na siły zbrojne i ich obiekty". Ponadto jeden z artykułów gwarantuje dowództwu wojskowemu, że zdecyduje, kto w ciągu dwóch kolejnych kadencji prezydenckich, czyli przez osiem lat, będzie ministrem obrony.
Od wtorku w starciach przeciwników konstytucji z policją zginęło co najmniej 14 osób. Władze aresztowały około 450 osób i twierdzą, że islamiści próbowali zastraszać głosujących. - Aresztowaliśmy setki osób, które siłą próbowały nie dopuścić ludzi do głosowania. Blokowali ulice i atakowali głosujących na ulicach - mówi Kamal al-Daly, szef egipskich służb bezpieczeństwa w Gizie.
Międzynarodowi obserwatorzy podkreślają z kolei, że przeciwników konstytucji w ogóle nie dopuszczano do głosu w mediach, a na ulicach i w samych lokalach wyborczych widać było zmasowaną kampanię na „tak".
Przyjęcie konstytucji oznacza, że Egipcjanie w najbliższym czasie wybiorą parlament i prezydenta. Niemal pewnym kandydatem na stanowisko głowy państwa jest dowódca armii generał Abdel Fattah al-Sisi.