- 24 lutego zawiesiliśmy wszystkie działania i na pewno ich nie wznowimy - mówiła była szefowa rosyjskiego ZOPOT-u, która niedawno wróciła z Moskwy i teraz kieruje działem marketingu POT.
- Rosjan długo nie zobaczymy, straciliśmy ten rynek na wiele lat. Przed pandemią przyjeżdżało do Polski 1,5 miliona Rosjan rocznie, Białorusinów niewiele mniej - przypomniała.
Rosjanie wnosili znaczący wkład w polską turystykę, jak więc zasypać wyrwę po nich? - Na pewno zintensyfikujemy działania u naszych sąsiadów - w Czechach, na Słowacji i Węgrzech. Bardzo obiecująco wygląda Izrael. Niedawno gościliśmy dziennikarzy z najlepszych izraelskich dzienników i portali. Polska zrobiła na nich ogromne wrażenie. Za miesiąc rusza połączenie LOT-u z Baku. Azerbejdżan to rynek perspektywiczny, choć pewnie nie od razu. Azerowie chętnie podróżują i mają dość zasobne portfele, interesują ich miasta, zakupy i turystyka zdrowotna, którą promują już u siebie Węgrzy i Czesi, także mający bezpośrednie połączenia z Baku. Nie oczekujemy od razu miliona turystów z Azerbejdżanu, ale może dzięki nim przynajmniej w niewielkiej części będziemy w stanie skompensować straty z rynku rosyjskiego. Próbujemy promować się też na innych rynkach, ale trudna sytuacja geopolityczna związana z wojną uniemożliwia nam w tej chwili szerokie działanie i docieranie do nowych klientów - mówi Magdalena Krucz.
Promowanie Polski w czasach wojny to delikatna operacja
Czy pozytywny wizerunek Polski niosącej pomoc uchodźcom można wykorzystać w promocji? - pytał moderujący dyskusję Frydrykiewicz. A może tylko nam się wydaje, że cała Europa się zachłysnęła naszym humanitaryzmem?
- W Niderlandach Polska dawno nie miała tak dobrej prasy. Szczególnie na początku wojny, kiedy do Polski napłynęła pierwsza fala uchodźców, Holendrzy byli pod ogromnym wrażeniem empatii Polaków i autentycznej chęci niesienia pomocy. Prasa podkreślała też, że polskie rodziny przyjmują uchodźców w domach. Dla Holendrów to był szok, bo w Niderlandach uchodźcy mieszkają w obozach - mówił Andrzej Pawluszek.
- To gra zdecydowanie na naszą korzyść, mamy szansę pokazać się z najlepszej strony, pamiętając przy tym, że to bardzo delikatna operacja. Trzeba ją przeprowadzić taktownie, by nie narazić się na zarzuty o promowanie się na kryzysie uchodźczym czy wojnie. Ale to jest nasz moment i albo go wykorzystamy, albo on minie - skonstatował Pawluszek.
Dorota Wojciechowska również zwraca uwagę, że gościnność w polskim wydaniu, a więc zapraszanie gości, w tym także uchodźców, do własnego domu, jest zupełnie nieznana i niepraktykowana w Wielkiej Brytanii.
- Zagraniczni turyści w Polsce nie doświadczą takiej gościnności, bo nie zatrzymują się w domach. Mają natomiast kontakt z customer service, czyli obsługą klienta w hotelu czy restauracji. Można by więc rozszerzyć definicję gościnności na „customer service do potęgi drugiej”, ale tak, by nie było nieporozumień - podpowiadała dyrektor.
Polska gościnność mogłaby być natomiast świetnym elementem edukacyjnym kampanii promocyjnych. - Warto mówić o dobrych cechach Polaków, ale trzeba to robić spokojnie i z rozmysłem, zachowując równowagę, bo nie ma gorszego wroga w marketingu od nerwowych ruchów. Trzeba działać tak, by wygrać długofalowo, a nie tylko w szybkim uderzeniu - wskazywała Wojciechowska.
W podobnym tonie wypowiedziała się Agata Witosławska. - Kilka tygodni temu jeden z głównych hiszpańskich dzienników użył wyrażenia „Polska jest strefą zero solidarności”, co języku hiszpańskim jest wychwalaniem pod niebiosa. Mimo to nie powinniśmy zbytnio epatować tym i chwalić się, ale raczej robić delikatne aluzje, między wierszami, by wzmacniać wizerunek solidarnej Polski, a kiedy sytuacja się ustabilizuje, przejść do akcji i mocniejszych kampanii produktowych wspomagających sprzedaż - wskazywała dyrektor madryckiego ZOPOT-u.
Dobrą prasę Polacy mają również w Skandynawii. - Przedstawiciele branży turystycznej i turyści odwiedzający nasze biuro wręcz dziękują nam za wspieranie Ukrainy - donosiła Małgorzata Hudyma.
Ratujmy turystykę grupową
„Z deszczu pod rynnę” - tak aktualną sytuację polskich biur incomingowych zobrazował wiceprezes Polskiej Izby Turystyki i prezes jej oddziału turystyki przyjazdowej Dariusz Wojtal. Kiedy po dwóch latach zastoju wreszcie zaczęły spływać do nich zamówienia z zagranicy, spadło na nie kolejne nieszczęście.
- Zamówienia grupowe są podstawą turystyki przyjazdowej, ale też pojawiają się w sytuacjach zwiększonego ryzyka. Ludzie idą do biur podróży, bo tam czują się bezpiecznie, uważają, że biura im to ryzyko - nie fizyczne, ale finansowe - zmniejszą. W pandemii Polacy też jeździli głównie z biurami, a nie indywidualnie - wskazywał Wojtal.
Debacie przysłuchiwał się prezes POT Rafał Szmytke (w środku), który na koniec też zabrał głos, i liczni przedstawiciele branży turystycznej
Foto: Mariusz Szachowski
- Powalczmy więc o biura podróży, by nie bały się umieszczać grupowych wyjazdów do Polski w swoich katalogach. Na turystyce indywidualnej nie zbudujemy powrotu do normalności, musimy zacząć od turystyki grupowej, od pracy z zagranicznymi touroperatorami, skłaniając ich, by na przykład zmniejszali liczebność grup bądź profilowali je tematycznie. Takich grup, mniejszych i sprofilowanych, będzie po pandemii więcej, więc jeśli teraz o nie powalczymy, jest szansa, że jesienią Polska wróci do katalogów. Oczywiście edukacja konsumencka jest niezbędna, ale najważniejsze są grupy przyjazdowe, bo one budują wrażenie, że dany kraj jest bezpieczny. Za nimi pójdzie turysta indywidualny, przekonany, że skoro biura podróży sprzedają wyjazdy do Polski, to on również może tam pojechać - tłumaczył wiceprezes PIT.
- Branża turystyczna w krajach skandynawskich jest nieźle wyedukowana, jeśli chodzi o bezpieczeństwo w Polsce - zwróciła uwagę Małgorzata Hudyma. ZOPOT w Sztokholmie nie ma problemu z rekrutacją na podróże studyjne do Polski, co w dłuższej perspektywie dobrze wróży ruchowi przyjazdowemu ze Skandynawii.
- Biura podróży widzą perspektywę biznesu w Polsce, gorzej jest z konsumentami, którzy do Polski jechać teraz nie chcą. Myślę więc, że edukację i promocję musimy jednak rozpocząć od ostatecznego konsumenta - stwierdziła Hudyma.
Turyści wkrótce zapomną o wojnie
Wiceprezes IGHP Krzysztof Szadurski zgadza się, że wojna najbardziej uderzy w podmioty obsługujące grupy przyjazdowe z zagranicy.
- Tego nie uratujemy pomimo najszczerszych chęci, bo na politykę nie mamy wpływu. Cyniczne jest to, co powiem, ale świat przyzwyczai się do tej wojny. Dzisiaj turyści zagraniczni reagują histerycznie, jak Amerykanie po 11 września, gdy w ogóle przestali latać, ale za rok nie będą już o wojnie pamiętać i zaczną normalnie podróżować. Pytanie, jak do tego czasu przetrwać - mówił przedstawiciel hotelarzy.
- Trzeba robić wszystko, co się da, żeby uratować grupy, które faktycznie są masowo odwoływane. Rząd może przekonywać, że potencjał odstraszania militarnego Polski jest coraz większy, że obecność Amerykanów i ich broni jest gwarancją bezpieczeństwa. Wojsko amerykańskie to brand, ludzie myślą, że wszędzie, gdzie się ono pojawia, jest bezpiecznie. Weźmy za przykład Izrael - żadnemu turyście nie przeszkadza, że od czasu do czasu spada tam rakieta odpalona ze Strefy Gazy, raniąc kogoś lub zabijając. To, że wszędzie są uzbrojeni po zęby żołnierze, nie wzbudza niepokoju, przeciwnie, daje poczucie bezpieczeństwa - mówił Szadurski. Taki wydźwięk powinien mieć przekaz Polski, który trafia do zagranicznego odbiorcy.
Szadurski zwrócił też uwagę, że Polska ma bardzo silny rynek wewnętrzny, a mocno ograniczany przez dwa lata popyt może się wreszcie realizować. Przyznał jednak, że polski turysta nie zastąpi w pełni zagranicznego.
- Bo turysta zagraniczny akceptuje wyższe ceny, nie chodzi do Żabki, ale do hotelowego baru. Słaby złoty nie pasuje turystyce wyjazdowej, ale nam tak. W pewnej mierze działamy jak eksporterzy i stajemy się atrakcyjniejsi dla turystów z Zachodu - wskazywał wiceprezes IGHP.
Nie pudrować rzeczywistości
Jak w tej sytuacji ma radzić sobie turystyka biznesowa? - My nie musimy pudrować rzeczywistości, bo mamy doskonały produkt - bardzo dobre hotele, które przetrwały pandemię, i bardzo dobry serwis. Biura podróży także przetrwały pandemię. Z punktu widzenia kongresowego Polska jest jednym z najlepszych miejsc w Europie - podkreślał Łukasz Adamowicz. Jedyne, czego brakuje, to dobra kampania promocyjna, podkreślająca atuty Polski i wygłuszająca złe skojarzenia z wojną.
Łukasz Adamowicz namawiał POT na jak najszybsze rozpoczęcie promocji
Foto: Mariusz Szachowski
- Uważam, że powinniśmy zacząć kampanię PR-ową natychmiast, nie ma na co czekać. Pozytywy są takie, że mamy „spotlight on Poland”, to jest ten moment, nasza szansa. Kraj pokazywany w mediach jako miejsce, w którym dzieje się tyle dobrego, budzi pozytywne emocje - podkreślał Adamowicz.
- Widać, że polski rząd, ale też Stany Zjednoczone, Kanada czy Wielka Brytania, dążą do uczynienia z Polski hubu, łącznika Wschodu z Zachodem. Wschód to Gruzja, Azerbejdżan, Mołdawia, Ukraina. Polska ma być miejscem spotkań łączącym te dwie strefy, co więcej, miejscem dobrze rozumiejącym Wschód. Nasze postrzeganie Rosji okazało się właściwe, wiemy, jak się względem niej zachowywać - wskazywał Adamowicz.
W proces tworzenia hubu Wschód-Zachód trzeba włączyć turystykę i przemysł spotkań. Dla turystyki biznesowej to wielka szansa, podkreślał Adamowicz.
- Widzę trzy komunikaty, które możemy wysyłać w świat. Po pierwsze, jesteśmy nowym Stambułem, łącznikiem Wschód-Zachód w nowym świecie. Po drugie, naszą siła jest solidarność, której przykłady daliśmy po wybuchu wojny w Ukrainie. Po trzecie, dajemy najlepszy przykład, jak być Europejczykiem, jak walczyć o europejskie idee, jak budować silną armię i gospodarkę - wyliczał prezes Rady Przemysłu Spotkań i Wydarzeń TUgether.
- Wszyscy dziś na nas patrzą i albo wsiądziemy na tę falę i popłyniemy na niej, albo ona odpłynie bez nas. A to zależy od tak prostych rzeczy jak dobry PR - podsumował Adamowicz.
Do dyskusji włączyła się także publiczność. Współwłaściciel krakowskiej spółki hotelarskiej Krzysztof Jędrocha nawiązał do wypowiedzi Dariusza Wojtala, podkreślając, że rolą ZOPOT-ów powinno być dbanie, by Polska nie zniknęła z programów katalogowych zagranicznych biur podróży. - Walczyliśmy wiele lat, by pojawiły się w nich Wrocław, Kraków czy Warszawa - przypomniał. - Obecnie grozi nam, że zagraniczne grupy, na przykład ze Stanów Zjednoczonych, dojeżdżać będą tylko do Berlina, jak kiedyś. Nie można do tego dopuścić - wskazywał.
Z kolei w turystyce indywidualnej nieocenionymi sojusznikami Polski są portale rezerwacyjne, jak Booking czy Expedia. - POT powinna znaleźć sposób, by wpompować w nie środki na promocję, efekt będzie natychmiastowy - podkreślił Jędrocha.
Prezes Warszawskiej Organizacji Turystycznej Barbara Tutak zwróciła uwagę, że potencjał wielu rynków zagranicznych, na których POT już działa, nie jest do końca wykorzystywany.
- Uruchomienie ośrodka w Izraelu jest świetną wiadomością, to rynek niezwykle aktywny turystycznie - 10 milionów mieszkańców i prawie tyle samo podróży rocznie przed pandemią. Ale niekoniecznie trzeba się otwierać na nowe rynki, bo to są dodatkowe koszty. W ramach przyznanych już budżetów warto sięgać po nowe segmenty rynków, na których już jesteśmy, jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Niemcy - mówiła Tutak.
Rafał Szmytke, poproszony o zamknięcie dyskusji, zapowiedział,
że Polska Organizacja Turystyczna pod jego kierownictwem wzmocni obszar badań i analiz, czego wymaga
dynamicznie zmieniająca się sytuacja. - Staramy się działać jak
najbardziej elastycznie, ale też w ramach przyjętego planu - zaznaczył.
POT, kontynuował prezes, nie ma obecnie wystarczających pieniędzy
za zorganizowanie skutecznej kampanii promocyjnej. Dlatego stawia na podróże studyjne. Biorąc pod uwagę
obecny budżet organizacji, dadzą one najlepszy efekt.
- Rekomendacja jest
i jeszcze długo będzie najsilniejszym narzędziem promocyjnym, dlatego chcemy
dotrzeć do środowisk opiniotwórczych, a więc blogerów, vlogerów, influencerów, dziennikarzy, ale też touroperatorów.
Przekonując biura podróży, by nie usuwały polskiej oferty z katalogów, wciągniemy
je do biznesu, sprawiamy, że będą miały interes, by działać w naszym imieniu - zakończył
Szmytke.