Od połowy marca trwają spotkania organizacji branżowych turystyki z przedstawicielami Ministerstwa Rozwoju, panią Premier Jadwigą Emilewicz, panem Ministrem Andrzejem Gut-Mostowym, dyrektorami i przedstawicielami Departamentu Turystyki. Nie byłyby potrzebne, gdyby został wprowadzony stan klęski żywiołowej. A tak odbyły się już dziesiątki takich spotkań, przedstawialiśmy postulaty i propozycje rozwiązań wsparcia, najbardziej rażonego, sektora gospodarki jakim jest turystyka. Byliśmy po wielokroć zdegustowani ostracyzmem i brakiem zrozumienia ze strony rządowej. Cały ten, długotrwały, proces konsultacji i rozmów, w relatywnie normalnych uwarunkowaniach koniunkturalnych byłby właściwy, lecz w dobie coronavirusa stał się dramatycznie bezsensowny, a to właśnie z racji potrzeby rynkowej szybkiej, natychmiastowej reakcji.
W kwietniu wdrożono ustawy pomocowe, Covidowe, tzw. Tarcze. Wszystkie 4 z nich okazały się niedopracowane, nieuczciwe, oparte na totalnym braku wiedzy a nawet skrajnej ignorancji, niedemokratyczne, łamiące porozumienia również z KE i prawo UE, wykluczające a zatem niekonstytucyjne, słowem złe. Powzięte kryteria spadków o 15% (PFR) czy 30% w innych przypadkach celem udzielenia wsparcia finansowego to jeden z takich kolosalnych błędów tych ustaw. 30% spadku w przypadku 95% przedsiębiorców to koniunkturalna fluktuacja. Wiele z branż zanotowało spadki ponad 80% a ogrom wielu milionów obywateli Polski nawet 100%. Rozdawiennictwu gargantuicznych środków publicznych dla mało i średnio poszkodowanych towarzyszyła narastająca społeczna irytacja tych, którzy będąc małymi podmiotami, poszkodowanymi w 80% i więcej, nie otrzymali żadnej lub tylko skrawkową pomoc. Wsparcie, które jednak dotarło do nielicznych, to minimum socjalne na zakupy żywności, bo na utrzymanie zatrudnienia, na oddalenie wizji bankructwa, na ponoszenie stałych, comiesięcznych kosztów utrzymania firm i pracowników już nie wystarczyło. A takie branże jak turystyka nadal nie są w stanie zrestartować. Dobrą paralelą będzie tonący Titanic – szalupy przygotowano tylko dla nielicznych i najbogatszych. Tyle, że kapitan zatonął ze swoim statkiem, a w polskiej gospodarce kapitan i marynarze już dawno stoją na brzegu i patrzą na odbywającą się tragedię przez lornetkę.
Od czerwca toczą się rozmowy z Rządem, w których już nie tylko formalne organizacje branżowe turystyki biorą udział. Do stołu dyskusyjnego wprosiliśmy się, niemal wtargnęliśmy bez trybu za sprawą Protestu Branży Turystycznej na ulicach Warszawy w dniu 22 czerwca. Powstał ruch społeczno-gospodarczy: Oddolna Inicjatywa Ratowania Turystyki – reprezentująca najmniejsze podmioty naszej, najbardziej poszkodowanej branży. Wielkie (z nazwy) Izby, Organizacje czy Stowarzyszenia próbowały dyplomatycznie wypracować z rządem rozwiązania. Lecz reprezentują oni wąski skrawek całego sektora, w dodatku raczej duże tuzy rynkowe i w niewielkim stopniu średnie przedsiębiorstwa. Ich praca od marca do początków lipca przyniosła niewiele. Wykonali ogrom pracy na rzecz swoich członków, co jest zrozumiałe i naturalne. Edukowali o specyfice i powiązaniach wewnątrzsektorowych, to było skuteczne, niestety boleśnie dla całej branży: długotrwałe. Kiedy do prac dołączyła OIRT prace nabrały kolorów, zapewne efektem były wcześniejsze prace edukacyjne przedstawicieli licznych (30) organizacji. I tu chcieliśmy im oddać należny hołd. Nasz ruch nie jest tak dyplomatyczny, bo nie mieliśmy żadnego doświadczenia w rozmowach na tym szczeblu i może to było przyczynkiem do zdynamizowania prac.
2 lipca MR i Departament Turystyki zaczął się wreszcie pochylać nad problemami turystyki, zaczął dostrzegać dramatyzm w obliczu, którego stanęła cała szeroko rozumiana branża, ponad 1,5 miliona ludzi. Lecz prace na nowo spowolniły, po trzech tygodniach, dramatycznie drenujących nasze kieszenie, wyciągając już opary resztek pieniędzy z naszych poduszek finansowych, wypracowywanych latami, odbyło się kolejne spotkanie w MR 21 lipca, pojawiły się wciąż niedopracowane i boleśnie kaleczące znaczną część poszkodowanych w branży rozwiązania. Nie wnoszą one ani poprawy ani właściwego ratunku dla konającej, w oparach absurdu, turystyki. Nieliczne propozycje wynikające z projektu, wciąż nieistniejącej ustawy, przedstawione przez stronę rządową w skali nieprawdopodobnie mikro wspierać mają ledwie kilka grup. Jak piloci wycieczek i przewodnicy (tu lepiej potraktowano pracowników sezonowych, zawieszających działalność pozasezonowo aniżeli czynnych całorocznie i całorocznie płacących składki i podatki), agenci turystyczni czy jeszcze kilka grup z obszaru przemysłu spotkań i eventów. Ale propozycje rządu są dalekie od koła ratunkowego. To kroplówka przedagonalna. Turystyka jest organizmem obłożnie chorym, przez decyzje rządu, ogólnoustrojowo, Pani Premier Emilewicz napomknęła, że nie będzie nas trzymać na respiratorze w nieskończoność, co odbieramy wymownie nie jako pomysł na poprawę sytuacji branży, a prędzej jako podkładanie nam ukradkiem oświadczenia zgody na eutanazję.
W czasie naszych rozmów wprowadzono, nieuzgodniony i nieskonsultowany z branżą słynny Bon Turystyczny. Władza od tego czasu pęka z samozachwytu nad tym paranoicznym rozwiązaniem. Pomijamy totalnie nieintuicyjne dla obywatela dotarcie do realizacji bonu, jak również administracyjny chaos i nadzatrudnianie ludzi do jego obsługi. Angażowanie tak ZUS jak i struktur POT do obsługi samo z siebie generuje niebotyczne koszty, a ilość tutoriali, tak internetowych jak i medialnych wyjaśniających jak z tego skorzystać pokazuje jak koszmarnym był ten pomysł. Jednocześnie branża ma pełną świadomość, że bon był wdrożony w okresie kampanii wyborczej i ponoć zgłoszony przez obecnego Prezydenta, podówczas również kandydata na ten urząd na kolejną kadencję, i jako taki był jedynie tłustą kiełbasą wyborczą i kolejnym świadczeniem socjalnym. Promowany był jako pomoc branży turystycznej, lecz, nawet jeśli, w jakimś stopniu spełni swoją rolę to dotyczyć będzie jeno maleńkiego skrawka turystyki wewnątrzkrajowej. Dla zobrazowania skali powołam się na dane statystyczne z GUS: