Assoturismo, stowarzyszenie przedsiębiorców turystycznych z Włoch, podaje w informacji prasowej, że w czasie krótszym niż tydzień, od kiedy wszczęto alarm z powodu zachorowań wywołanych przez koronawirus, włoska branża zanotowała straty sięgające 200 milionów euro. To łączny koszt wynikający z rezygnacji, jakie spływają do hoteli, pensjonatów i biur podróży. – Trzeba natychmiast zacząć działać. Jeśli ten stan rzeczy będzie się utrzymywał, sektor, z którego pochodzi około 13 procent PKB Włoch, może się załamać – pisze organizacja.
CZYTAJ TEŻ: Koronawirus wędruje przez świat. W Europie najlepiej poczuł się we Włoszech
We wspomnianych 200 milionach euro nie zostały uwzględnione straty spowodowane brakiem turystów, co już odczuwają przewodnicy turystyczni, firmy transportowe, punkty gastronomiczne i inni usługodawcy. Choć o epidemii mówi się w kontekście północnej części Włoch, to spadek popytu widać również w innych regionach kraju. Na przykład w Rzymie liczba rezygnacji dochodzi od 90 procent, a na Sycylii do 80 procent.
Cierpią na tym nie tylko organizatorzy konferencji i innych wydarzeń, ale również przedsiębiorcy obsługujący gości indywidualnych, którzy najchętniej wybierają się do włoskich miast. W tym ostatnim wypadku przyjezdni z zagranicy stanowią około 50 procent wszystkich turystów.
Prezes Assoturismo Vittorio Messina ostrzega, że jeśli sytuacja się nie poprawi, tysiące firm, głównie małych, może zbankrutować. – Włoska turystyka nie doświadczyła takiego kryzysu w ostatnich czasach. To najgorszy moment. Nawet 11 września nie obciążył jej tak mocno – dodaje.