Mołdawia wpisuje się w coraz modniejszy trend slow living, czyli zwolnienia tempa życia i delektowania się przyjemnościami, jakie ze sobą ono niesie. Wiejski wypoczynek blisko natury, ale w obiektach z infrastrukturą na wysokim poziomie, jedzeniem przygotowanym według dawnych receptur i degustacją wina w winnicach, w których butelkę dobrego, stołowego trunku można kupić już za 3 euro, to na naszym rynku turystycznym coś odmiennego. Coś, czego szukają teraz wymagający klienci.
– Z Mołdawią sporo nas łączy: historycznie kiedyś mieliśmy przecież wspólną granicę, a teraz mieszka tam wielu Polaków. Nie tylko w Kiszyniowie, ale i w mieście Bielce czy w miejscowości Styrcza zwanej „małą Warszawą” – zauważa Przemysław Młodziński, Polak pracujący w winnicy Asconi.
Polskie ślady
– Mołdawia to inny kraj niż wszystkie pozostałe – przekonuje Eugent Jarcutchi z mołdawskiego biura podróży Corina Travel, wskazując atuty, jakie różnią go od Zachodu. – Nasz produkt to nie wódka, ale wino. Różni się ono przy tym od francuskiego czy włoskiego, bo mamy czystszą wodę, mikroklimat i, poza powszechnie znanymi, również własne szczepy winorośli, jak Feteasca Negra. Poza tym mamy konkurencyjne, czyli zdecydowanie mniejsze, ceny jako dopiero wschodzący kierunek turystyczny – dodaje.
Corina Travel działa na rynku jako touroperator turystyki przyjazdowej od 1992 roku. Ma własny, czterogwiazdkowy obiekt Manhattan Hotel&Restaurant. – Organizujemy wycieczki po winnicach, zwiedzanie miast i monasterów, wyjazdy do Naddniestrza – wylicza zachęcająco Jarcutchi.
– Byłem jesienią na targach turystycznych TT Warsaw i nawiązałem ze dwadzieścia kontaktów z polskimi biurami podróży zainteresowanymi wysyłaniem klientów do Mołdawii – opowiada Jarcutchi. – Mam nadzieję, że Polacy będą teraz liczniej przyjeżdżać, zwłaszcza, że i zwykli warszawiacy wykazywali wielkie zainteresowanie naszym krajem.